czwartek, 5 marca 2015

KRAJ KWITNĄCEGO JELENIA



To, co dzieje się za oknem, można podsumować tylko jednym słowem- surrealizm. 
Wstajesz rano, wyglądasz przez okno, widzisz że pizgawica sroga.
Zakładasz grube rajty, puchówkę a'la Michelin, czapkę, rękawiczki i śniegowce. Dwie wartswy temu przestałaś przypominać obiekt człekopodobny, ale na wszelki wypadek owijasz się prewencyjnie jeszcze dwoma szalikami. Otwierasz drzwi i uderza Cie powiew ciepłego powietrza, słoneczko radośnie przebija zza białych baranków, które jeszcze przed chwilą były hordą samego szatana, a pies sąsiada patrzy na Ciebie jak na debila. 
Wracasz do domu, oczywiście w międzyczasie ucieka Ci pociąg, rozwijasz się z kokonów i ponownie wyglądając za okno stwierdzasz że tak, to jest właśnie ten dzień, w którym swoją premierę powinien zaliczyć genialny płaszcz  kupiony w lumpeksie za becen. Wiadomo że w na szmatach nie ma litości,  jak jest dobra metka to po prostu bierzesz, płaszcz ma rozmiar 34, święta były niedawno, więc pod spód zakładasz co najwyżej elastyczną małą czarną - choć i tak wiadomo już, że to będzie dzień na wdechu. Do małej czarnej nic innego, tylko zamszowe szpilki, a do szpilek przecież nie weźmiesz tego wora który nosisz na co dzień, więc wyrzucasz z torby wszystko co niepotrzebne, w tym parasolkę, klucze do mieszkania i portfel, i przepakowujesz się do najmodniejszego, metalowego cacka o wymiarach 5x5cm. 
Wychodzisz z  domu, ptoski ćwierkajut w parkie, (pozdrawiam Kubę!) słonko przygrzewa i właśnie uciekł Ci kolejny pociąg ale to nic, bo wyglądasz jak milion dolarów. Wsiadasz do pociągu, robi się ciemno i nie, tym razem to nie wina PKP. Niebo zasnuwa najczarniejszy z czarnych całunów, drzewa po drodze zaczynają się dosłownie składać, a pani na stacji którą właśnie minęliście została porwana przez tornado. Wysiadasz z pociągu, w ciągu 2 sekund zostajesz: przemoczona do ostatniej nitki majtek, przemrożona do szpiku kości, schłostana gradem, wiatr potargał Ci fryzurę, twarz, a nawet rajstopy, a w tej pięknej, w d...ę rąbanej torebeczce oczywiście nie masz parasolki, bo się przecież nie zmieściła. 
Walcząc o życie docierasz na spotkanie. Nie przypominasz już miliona dolarów, o nie. Na targu niewolników pewnie wyceniliby Cię na dwa jeny. Wyglądasz jak ofiara katastrofy lotniczej łamane przez lawina śnieżna, i dokładnie w tym momencie, gdy naciskasz dzwonek do drzwi, zza chmur wychodzi słoneczko, wiatr cichnie jak ucięty nożem, nawet te ptaszki, te pieprzone ptaszki znów zaczynają ćwierkać... Osoba z którą masz spotkanie patrzy na Ciebie bardzo dziwnie i już masz zacząć opowiadać o tej śnieżycy, która Cię dopadła znienacka, ale czujesz że to bez sensu, że on/ ona nie uwierzy, więc mówisz że tak, miałaś wypadek.  
Surrealizm, mówię Wam.  Jeleniom takim jak ja, liście opadają.

Ilustracje dzisiejszego tekstu sponsoruje literka M. M jak MyeongBeom Kim, bardzo zdolny Pan. Jego instalacje mają silne.. ekhm, korzenie w naturze. Polecam na chwilę zanurzyć się w jego zaczarowanym świecie, który w porównaniu z marcową rzeczywistością wydaje się wyjątkowo normalny.

źródło zdjęć:  Myeongbeom Kim

3 komentarze:

Unknown pisze...

Maju, umarłam ze śmiechu, chociaż raczej powinnam wykazać się empatią. Twórczość pana MyeongBeom Kim bardzo a propos. ściskam A.P.

Maja pisze...

Agnieszko, śmiech to zdrowie, nie umieraj! Całuję, Majka

gthPolska pisze...

Mi też poroże zawsze kojarzyło się z drzewem. Połączenie natury i sztuki zawsze łatwo do mnie trafiało. Z chęcią przygarnąłbym takiego jelenia do swojego salonu, ale sam pewnie bym się w nim potem nie zmieścił.