poniedziałek, 4 lutego 2013

TRULLIHUSEN. Zamek w mleku

Bardzo długo zastanawiałam się, które z wnętrz zgromadzonych w ilościach hurtowych dziś pokazać. Za oknem buro jak w burowni;), nico się chce i jeszcze te inspiracje jakoś... mało inspirujące. Ale kto grzebie ten ma, biały zamek, et voila! 


Ulokowane w południowych Włoszech, w rejonie Apugli zamczysko to prawdziwy ewenement. Projekt zadziwiający na tak wielu płaszczyznach, że nie wiadomo co podziwiać bardziej- świadomych wartości historycznej i bezkompromisowych w kwestiach estetycznych właścicieli? Niesamowitą architekturę? A może nazwę kojarzącą się zupełnie bajkowo?  Trullihusen....
 Dla mnie podstawowym powodem, dla którego często wracam do tych zdjęć jest lekkość, którą udało się osiągnąć w ciężkich średniowiecznych murach. Efekt ouzyskano dzięki bardzo odważnemu ruchowi- ciemne sklepienia, ponure ściany, nawet kamienna podłoga zostały skąpane w mlecznej mgiełce. Zabieg ten wprowadził do olbrzymich przestrzeni z wcale nie tak wielkimi oknami niesamowitą świeżość i powietrze. Bogata faktura spatynowanych ścian nie konkuruje z wyposażeniem- wybrane przez właścicieli ( właścicieli agencji reklamowej - Mortena Angelo i Tinę Horstedtmeble) wolnostojące meble, w dużej części klasyki designu, "lewitują" nad posadzką na pajęczych konstrukcjach. Miękkie elementy, takie jak pufy, poduchy, pledy, wprowadzają pierwiastek ciepła i łagodzą szorstkość kamienia. Pozostałe elementy, nawiązujące do leciwego otoczenia, pomalowano na lśniącą biel i historyczne formy od razu wyglądają dużo szczuplej. 


O ogrodzie z basenem i bujną roślinnością nawet nie będę wspominać, nie ma co sobie psuć humoru na resztę zimowych dni;),  ale o fasadzie i formie samego budynku trzeba napisać - stanowi bowiem kompilację charakterystycznych dla miasteczka Alberobello okrągłych, zwieńczonych spiczastym daszkiem budowli mieszkalnych zwanych trullo.

źródło- SkonaHem
Złapałam się ostatnio na tym, że niczym rasowy zboczeniec pół dysku mam zapchane zdjęciami podobnych niesamowitości. Takie archi- porno;). Przeglądam je sobie w trakcie naprawdę chmurnych i bzdurnych dni, takich jak ten poniedziałkowy poranek i do niedawna (obok przekopywania ofert last minute) było to moje ulubione zajęcie. Ale od wczoraj na horyzoncie pojawił się nowy podniecacz...wszystko wskazuje na to że niedługo zabierzemy się za remont drugiej połowy domu. Powrót na plac boju, do upapranych gipsem dresów, połamanych pazurów i farby w oczach. Dziennik budowlany odzyska wigor. Nawet na ocieplanie poddasza piszczę z radości!

2 komentarze:

mewka pisze...

zboczona!!!

Lola pisze...

Ale czymże byłoby życie bez takich zboczeń :-)