Pamiętajcie! Nie tylko wnętrzami dziewczyny żyją, leżeć i pachnieć też muszą. O leżeniu mogę pomarzyć, to chociaż sobie ...popachnę ( jest takie słowo w ogóle?).
Oprócz tego, że wącham, to od lat, niezmiennie, szukam. Garnca ze złotem, wygodnych szpilek i zapachu idealnego. Muszę przyznać że tak jak w życiu mam sinusoidę, to tu jest constans, w żadnej z konkurencji nie odnoszę sukcesów. To znaczy, pardon! Nie odnosiłam, ale nie chwalmy dnia, o czym w podsumowaniu.
O butach pisać będę pisać pewnie jeszcze nie raz, nie dwa i nie 1500, więc nie ma co sobie zdzierać dziś fleków. O garncu nie wspominajmy, bo się popłaczę (ale wierzę, wierzę, wierzę!) i bęc, puch, wypadło na zapach. A tu od razu problem- co wpadnę na ten swój, to zaraz wycofują go z produkcji. Bo dziwny, trudny. Bo nie wiadomo, czy damski to czy męski, na lato, czy na zimę, czy ładny, czy brzydki- proszę Pani, takie zapachy są NIE-KO-MERCYJ-NE!.
Na półkach perfumerii same mydła i ulepki. Pół ulicy wonieje kolejnym szajsem Calvina albo Bossa, marek które z zapachami powinny mieć do czynienia tyle co ja z kuchnią- czyli nic. Ciekawych zapachów jak na receptę.
Właśnie, zapytacie- co z zapachami na receptę, niszowymi, tworzonymi na zamówienie w malutkich manufakturach? No są, są proszę Pani, kiedyś nawet zdarzyło mi się o projektowe niebo zahaczyć projektując takie miejsce. Podstępny adres, bo wybór nieziemski, zapachy niezwykłe, można bardzo zachcieć, a później jeszcze bardziej się rozczarować, więc lojalnie ostrzegam- bez 5 stówek lepiej nie podchodzić.
W necie można już co prawda kupować zestawy typu mały chemik, ale pamiętając mój mały, ale jakże cuchnący eksperyment z dzieciństwa, z konwaliami i ślimakami w roli głównej, domowym eksperymentom w tej materii mówię gromkie i zdecydowane nie.
Podsumowując- niszówki nie, domówki nie, co z sieciówkami? Kiedyś to było...Theorema, Black Kashmere, Nu, Le Feu...dziś można o takich kompozycjach pomarzyć. Komercja wybiła wszystko, co wychodziło poza schemat. Od pewnego czasu honor wyższych półek komercyjnych ratuje Narciso Rodriguez, ale coraz trudniej upolować te charakterystyczne, minimalistyczne flakoniki, coraz rzadziej wyfiokowane panie z obsługi, zapytane o "For Her" czy "Narciso" wiedzą o co chodzi i lecą z jakimś odgrzewanym kotletem L'eau de Drogo.
Bida Pani, bida i nuda, i wtem... w olfaktorycznym marazmie wybucha bomba. Anja Rubik bierze się za perfumy.
Whaaaat? parafrazując moją imienniczkę, a nawet wtf? Po co Ci to, dziewczyno? Masz talent, uznanie, zarąbiste nogi, przystojnego męża i kolekcję butów na myśl o której wpadam w szloch. Po co sprzedawać nazwisko koncernowi i stać a wyprzedażach obok Naomi, Beyonce i Hello Kitty?.
Tak sobie myślałam, wtórując podśmiechujkom urządzanym przez tych którzy jeszcze nie sprawdzili,a już wiedzieli. Pewnie nawet by mnie nie pokusiło żeby przetestować ORIGINAL, gdyby nie wywiad z Anją, w którym po raz pierwszy opowiadała o swoich perfumach. A tam historia o kilku latach pracy, o odrzuceniu ofert dużych koncernów i wybraniu małej, zaprzyjaźnionej francuskiej manufaktury olfaktorycznej. O inspiracjach sztuką (fotografie Roberta Mapplethorpe'a), spójnej wizji zapachu, flakonu i kampanii, wreszcie- o wyborze ambitnej, polskiej marki ( Inglot) na dystrybutora.
Może nie jest tak źle, mruknęłam. Może ona naprawdę wie, co robi.
"Może" mnie pokarało za wystawianie pochopnych ocen, bo perfumy Anji okazały się (dla mnie, na mnie ) absolutną petardą.
Nie będę pisać o nutach, składnikach, nie znam się na tym. Tu znajdziecie na pewno więcej konkretów.
Według mnie, zapach nie poddaje się żadnym klasyfikacjom; nie można go podciągnąć pod perfumy na wieczór, na dzień, na porę roku. Ciężko byłoby nawet sklasyfikować go pod względem płci-na mojej skórze ORIGINAL zmieniał się co chwilę, raz będąc bardzo kobiecym, a za chwilę totalnie męskim. Na początku poczułam ukochany cynamon i imbir (których oczywiście w składzie nie ma, co bardzo dobrze obrazuje moje rozeznanie w tej kwestii;), po kilku minutach świdrujące przyprawy zmieniły się w zapach zmrożonego lasu? Igliwia?. Wycofana, pudrowa nuta przeplatała się z mocną, ostrą, niemal ziołową świeżością. Kobieco-męsko, ciepło-zimno, słodko-wytrawnie. Pozwolicie że na tym skończę moje natchnione wywody, nim padniecie ze śmiechu:).
ORIGINAL są bardzo dziwne i bardzo w moim stylu, więc wysupłam ostatnie zaskórniaki i od razu strzelę sobie kilka flakonów, bo nie wróżę tym perfumom długiej kariery na półkach. Gdybym miała podsumować ten zapach jednym słowem, byłaby to KLASA.
Brawo, Anja!
ORIGINAL są bardzo dziwne i bardzo w moim stylu, więc wysupłam ostatnie zaskórniaki i od razu strzelę sobie kilka flakonów, bo nie wróżę tym perfumom długiej kariery na półkach. Gdybym miała podsumować ten zapach jednym słowem, byłaby to KLASA.
Brawo, Anja!
3 komentarze:
za tą recenzję to ci Anja powinna kilka flakonów wysłać :)
Oj idę powąchać, tylko czy na mojej prowincji będą dostępne?
Będą! Na pewno;)
Prześlij komentarz