Nie jestem pewna, czy przypadkiem już tego domu nie pokazywałam...nawet jeśli, to warto go pokazać i drugi raz, i trzeci, zwłaszcza gdy za oknem jest jak jest i długo się nie zmieni...idę wyć.
Moje pierwsze spotkanie z Jacqueline Morabito zaczęło się właśnie od tego domu. Czekając na swoją kolej u lekarza, w ręce wpadło mi mocno wymięte i sterane życiem francuskie wydanie ElleDecoration. Co taka gazeta robiła u lekarza? Nic konkretnego, podejrzewam, ale ewidentnie czekała na mnie. Przekartkowałam jakieś pierwsze 100 stron (reklam) z których nic nie rozumiałam i nagle trafiłam na to zdjęcie:
I tu, podejrzewam, na me lico wypełzł głupawy, błogi uśmiech, ponieważ od razu zobaczyłam siebie na jednym z białych krzesełek, z lampką...no, z butelką wina i książką w ręku. W białej sukience (niepraktyczna), boso ( pardon,a po co są te wszystkie piękne buty?), w wianku na głowie ( taaaa, jasne). Taka memłoza natchniona, co to nie przeklina i nie pędzi na budowę. Pomarzyć można. Zdążyłam jeszcze przerzucić jedną stronę, gdy lekarz wyczytał moje nazwisko. Oczywiście nie sprawdziłam, czyj to projekt, a po wyjściu z gabinetu gazety już nie było. Wiele lat później, wertując sieć w poszukiwaniu zdjęć bluszczu (nie pytajcie, nie pamiętam) znów natknęłam się na to zdjęcie. Udało mi się dokopać do źródła i tak oto dowiedziałam się, że od lat kochałam się w drzewie koło domu niedaleko Nicei, który jest własnością genialnej Jacqueline Morabito. Enjoy;)
photo: Jean-Michel Voge
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz