Na pewno kojarzycie. Ogłoszone najczęściej kopiowanym motywem wszech czasów, do dziś cieszą się wielką popularnością. Wielkookie blondynki, brunetki, rudzielce ( oraz, analogicznie- blondyni, bruneci, rudzielce) od lat zdobią pocztówki, kalendarze, kubki, poduszki i co tam jeszcze da się zadrukować.
Jako dziecko zakochałam się w jednej z takich pocztówek. Podejrzewam, że gdybym trochę pogrzebała w szpargałach, to po kilku tygodniach pewnie bym ją znalazła. Na szczęście postanowiłam przypomnieć sobie TE oczy na wielkim ekranie i oszczędzić szukania.
I wiecie co? Bardzo dobrze się stało. Coś czuję, że to uczucie wyparowało...
I wiecie co? Bardzo dobrze się stało. Coś czuję, że to uczucie wyparowało...
Tim Burton miał we mnie naprawdę wierną fankę, czekająca przez cały rok na Halloween, by móc przebrać się za którąś z postaci z jego filmów. Fankę, która na samą myśl o "Frankenweenie" zaczyna szlochać, "Sok z żuka" zna na pamięć, a w okresie dorastania kochała się w pewnym chłopcu (choć miłość ta musiała w końcu stanąć na ostrzu noża). Dlatego też w momencie w którym usłyszałam że reżyser zabiera się za kolejny film, zaczęłam odliczać dni do premiery.
Niestety, jak to bywa w przypadku rzeczy na które czeka się najbardziej, rozczarowania są najsilniejsze. "Wielkie oczy" nie są złym filmem. Aktorzy dają z siebie wszystko,obrazki są piękne. Historia (oparta na faktach) niezwykła. Jedyny problem to to, że film jest letni. Nijaki.Nie ma w nim tego
czegoś, co przy poprzednich produkcjach sprawiało że kupowałam
wykreowaną rzeczywistość od razu i cieszyłam się jak dziecko. Albo ryczałam jak dziecko, patrz wyżej.
Nie macie wrażenia, że Burton od pewnego zaczyna pożerać swój własny ogon? I nie, niestety nie jest to tak fajne jak na jego starszych filmach?. Przy każdej kolejnej produkcji mam coraz silniejsze poczucie, że tu właśnie skończyły się czary i ktoś mnie robi w trąbę, tak po dorosłemu.
Oczywiście mam swoją teorię na ten temat i, oczywiście, podzielę się nią z Wami. Ostrzegam- jak większość moich teorii ta również jest spiskowa. Mianowicie, ponieważ, co następuje: jak brak muzy, to ołówek nie staje. Można mieć wszystkie kredki świata, ale jak się rozstaje z Heleną Bohnam-Carter dla jakiejś wymokniętej asystentki to sorry, żadne efekty specjalne nie pomogą. Helena jest boska; to ona ciągnęła filmy Burtona przez bardzo długi czas, i to ona, jak jak nikt inny potrafiła nosić kreacje od Vivienne Westwood tak, że wszystkim spadały kapcie. Zatem to logiczne, że filmy Burtona nie są już tak dobre jak wtedy gdy byli razem, koniec mojej teorii. Prawda?
Żeby nie było, że jestem całkiem na nie, to panie w "Wielkich oczach" są naprawdę pięknie ubrane. Mnie to w zupełności wystarcza, by wysiedzieć na tyłku dwie godziny;).
Jestem bardzo ciekawa, czy widzieliście już ten film i czy podzielacie moje zdanie. Wielbicielom doznań ekstremalnych polecam filmik o pokrewnej tematyce, który zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż ten obejrzany w kinie. Sorry, Tim;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz