środa, 20 stycznia 2016

O włos od heksagonów


Zapowiadając nowy post poinformowałam Was, że umieszczę go na święta. Zapobiegawczo nie podałam na które, więc uroczyście oświadczam, że to dziś. Matki boskiej blogowskiej.

Niedawno internetowym półświatkiem wstrząsnęła wieść o WIELKIM ROZŁAMIE. M&J po epickich dąsach spowodowanych obcięciem włosów* oznajmiły, że oto właśnie tworzą historię mody. Jak? A no tak, że jako pierwsze blogerki na świecie nawzajem się wystylizowały i wystąpiły na jednej imprezie tak samo ubrane. Eeee...seriously?
W związku z tym, że kilka razy zwykle zupełnie przez przypadek (i wierzcie mi, słowo przypadek jest tu wyjątkowo zasadne) znalazłam się na spędach na które zaproszone były blogerki modowe, śmiem twierdzić że panie mocno nagięły rzeczywistość na swoje potrzeby i ich teoria ma się do realu tak, jak publikowane przez nie zdjęcia na Instagramie. Zgrupowania te przypominają zmutowane ataki klonów i można na nich wpaść w niezłą schizofrenię. 

Dlaczego o tym wspominam? Nie wiem. Nie ma jednak co ukrywać, że chęć podzielenia się z Wami tym spostrzeżeniem spowodowała powrót na łono bloga mego ulubionego.
Zatem jestem. Z łazienkową demolką w rozkwicie.

Pamiętacie jeszcze, o co w tym wszystkim chodziło?  
Poproszona o przeprojektowanie baaaardzo leciwej łazienki dla moich Rodzicieli, z lekką nutką niepewności zabrałam się za pracę. Założenie było takie, że ma być inaczej. A wcześniej było TAK.

Tym razem, w odróżnieniu od wielu poprzednich projektów, nie musiałam walczyć o to aby na kilku metrach kwadratowych upchnąć wszystkie sanitariaty świata. Rodzice wyautowali z łazienki pralkę, zażyczyli sobie duży prysznic typu walk-in zamiast wanny, a jedynym nowym sprzętem miał być bidet.

Krytsepanie, ile ja się namęczyłam nad tym planem. Niby bułka ( bezglutenowa) z masłem ( roślinnym), taka ustawna łazienka- ale jak to wszystko rozrzuciłam po kątach, to mi nijak nie stykało. W końcu stwierdziłam że skoro prysznic ma być duży, to przedzielę rzut dziarską krechą, po jednej stronie krechy wstawię prysznic, po drugiej całą resztę i jakoś pójdzie. Jakoś poszło.
 Rodzice ucieszyli się, że będą mieć naprawdę wielgachny prysznic (nie chcę znać szczegółów!) i sporą umywalkę oraz wymarzony bidet. Ludzie marzą o różnych rzeczach. Ja ucieszyłam się, że po 25 latach dorobią się łazienki, w której nic się nie kurzy. Każdą możliwą wnękę, każdy uskok, każdą ścianę w której można się było podkuć wykorzystałam do upchnięcia szaf, szafek i szafeczek. 
Mówiąc krótko- zaprojektowałam tę przestrzeń tak, jakbym projektowała ją dla siebie i dokładnie odwrotnie, niż zaprojektowałam swoją własną łazienkę.

Po ustaleniu gdzie, co i jak Moja Ulubiona Ekipa zabrała się za najfajniejszy etap na budowie, czyli robienie pierdolnika.  W miejscu obecnej oazy higieny kiedyś był sklep spożywczy, w którym sprzedawali śledzie z beczki. Byłam bardzo ciekawa, co odkryjemy- śledzi nie odnotowaliśmy, natomiast pod całkiem ładną podłogą w białą jodełkę, była jeszcze ładniejsza podłoga w czarną kosteczkę. W takim stanie i tak falująca, że nie udałoby się jej odratować, ale nie byłabym sobą, gdybym o tym nie pomyślała. 
Nie ma co ukrywać- A&M namęczyli się przy tym remoncie przeokrutnie. Niby taka popierdułka, ale rzeczywistość jak zwykle nas zaskoczyła i okazało się że pracy jest dwa razy więcej, niż przypuszczaliśmy. Ściany były krzywe pod każdym kątem, instalacja wymagała całkowitej wymiany (dotychczasowa dosłownie rozpadła się w rękach). Nie są mi pisane projekty bezproblemowe, więc po drodze wyszło jeszcze kilka kwiatków. A ja wyszłam z siebie. 
Nie doceniłam  bowiem Rodziców, którzy ni mniej ni więcej, zamiast grzecznej wersji którą obstawiałam jako pewniak, wybrali opcję przy której zdecydowanie poszalałam. Zażyczyli sobie kilim z heksagonów przechodzących ze ściany na podłogę, a ja dostałam zadane wytypowania płytek idealnych.

O tym będzie następnym  następnym razem, więc wszystkich miłośników heksagonów zapraszam na kolejny wpis, w którym podsumuję sześcioboczne poszukiwania. Do zobaczenia!
m.

*Ja tez ostatnio miałam dylemat dotyczący ścinania włosów, konkretnie- podcięcia końcówek.  Dumna z włosów DO PASA zastanawiałam się, czy podcinać je o 2 czy może aż 5 cm. Poszłam do Taty, który dylemat rozwiązał błyskawicznie. Odwróciłam się i po 20 sekundach okazało się, że według Rodziciela pas mam gdzieś w okolicach łopatek, czyli 25cm wyżej niż przypuszczałam. No nic, 10 lat zapuszczałam włosy z myślą o pięknych koafiurach a  jak już urosły to może ze dwa razy zaplotłam na nich jakiegoś  pijanego francuza i na tym się skończyły marzenia o lokach, kokach, więc może to i dobrze. Ot, taka historia o włos.

2 komentarze:

Iglowa pisze...

O remont pełną parą! :) będą heksagonki, będzie genialnie. A co do włosów, nie martw się, za 10 lat odrosną :)

Maja pisze...

No mam nadzieję. W jednej i drugiej kwestii;)