sobota, 28 listopada 2015

To już.

Design Story

Z niepisaniem jest jak z za małymi stringami. Niby da się wytrzymać, ale w pewnym momencie masz wrażenie, że za chwilę albo pękną ci gacie, albo przetnie cię na pół. 


Dokładnie tak czuję się po ponad miesięcznej abstynencji. Pisanie bloga jest dla mnie pewnym rodzajem higieny duchowej, a tym samym, jego nie pisanie jest (dopowiedzcie sobie sami). Codzienność dostarcza milionów tematów, które nie znajdują ujścia i katastrofa gotowa. Dlatego też dziś, 28.11.2015, po odkurzeniu całego mieszkania, starciu kurzy, umyciu łazienki, posprzątaniu kuwety, ogarnięciu kuchni, zapakowaniu i rozpakowaniu zmywarki, rozmrożeniu lodówki, zrobieniu trzech prań i przejrzeniu całego Pudla stwierdziłam, że TO JUŻ.


2 miesiące temu, po niedoszłej operacji, moje życie uległo totalnej dezorganizacji. Do tej pory zawsze miałam jakiś projekt albo 15 na tapecie i kolejnych 10 na horyzoncie, zawsze rozgrzebywałam (albo tkwiłam po koniuszek nosa) w jakimś remoncie, zawsze coś. 
I nagle- nic. Tak skutecznie zabezpieczyłam się na te 3 miesiące leżenia i dochodzenia do siebie, że załatwiłam sobie bezrobocie absolutne. I tak sobie w tym BA, o ba, uroczo egzystowałam, całę dwa tygodnie. Aż do dnia pewnego wrześniowego, słonecznego choć wietrznego, gdy okazało się, że tak jakby niby zupełnie przez przypadek (ale kto by wierzył w takie przypadki?) dostałam pracę skrojoną na miarę moich marzeń. Nie w chacie. Na etacie. No wiecie, 8h dziennie, CO_DZIEN_NIE. Totalna abstrakcja dla człowieka, który nigdy w życiu nie miał umowy o pracę.

Tego samego dnia ruszył koncept, nad którym wypruwałyśmy sobie flaki z psiapsiółką. Koncept zakładający pracę może nie na etacie i w chacie, ale również codziennie. Tak oto, w ciągu mniej więcej 3 godzin, z osoby absolutnie bezrobotnej  zostałam osobą nad-robotną, nie wiedzącą gdzie włożyć ręce. Od dwóch miesięcy wstaję o 6.30, wychodzę rano do cud-miód pracy, wracam z pracy i siadam do pracy, kładę się o 00.00, wstaję o 6.30, wychodzę...

I nie narzekam. Mam zarąbiste prace, obie! Tylko czasu jakby mniej, znacząco i zdecydowanie i niestety najbardziej na tym cierpi blog ( a zaraz po nim D, chyba). Ale powolutku ogarniam jedno i drugie, więc kto wie, może za chwilę dorzucę coś jeszcze, ja wiem? Kółko gospodyń domowych, albo Trening Jedi. Tymczasem, zapraszam do świata moich prac...praców? Prac. Etatów. Pasji.
Pracę nr 1 na razie pozostawię w lekkim niedomówieniu, chociaż większość z Was i tak już pewnie wie. Zwłaszcza ta większość, która zagląda na fb i instagram. Powiem tylko, że jest tak fajna, że sama sobie jej zazdroszczę.

Co do pracy nr 2, to wszystko jest już jasne- zapraszam pod adres DESIGN STORY. Miejsca, o którym na pewno będę jeszcze  wspominać, a które powstało by udowodnić, że stylowe wnętrza nie muszą kosztować fortuny. Dodatkowo przy tworzeniu kolekcji wreszcie mogę się dekoratorsko wyżyć i nie muszę już ukrywać, że oprócz minimalu i wyrafinowanych detali czasem lubię sobie pierdzielnąć najzwyczajniejszego w świecie kwiatuszka. I że uwielbiam kolor różowy.

A co! 



Brak komentarzy: