wtorek, 30 października 2012

131. Miało być/ jest

Drodzy Czytelnicy,

Dzisiejszy wpis miał być emanacją życia, radości i  zadowolenia z teraźniejszości. Miał promieniować pozytywną energią i  tym wszystkim ( cokolwiek to jest ) co sprawia że na twarzy osoby kończącej trwający 3 lata remont pojawia się błogi i nieco głupkowaty  wyraz spełnienia.
Wpis miał przyprawiać o szybsze bicie serca, wzrost ukrwienia ( najróżniejszych części ciała, zależnie od tego w jakim celu tu zaglądacie:)  i powodować masowe zrywy osób, środowisk, pokoleń całych, które właśnie uwierzyły we własne siły; odkryły pokłady kreatywności ukryte pod grubymi skorupami strasznej, niszczącej popkultury i poczuły moc zmiany swoich domów, mieszkań, pokoików, komórek i schowków na szczotki.
Wpis miał być okraszony fotosami wykonanymi szerokim kątem, aby wnętrza  wydawały się większe i bardziej światowe;  pełnymi światła, przestrzeni i photoshopa.
Na zdjęciach miał być po pierwsze odpowiedni klimat, po drugie ja- uchwycona od niechcenia  w  trakcie wspaniałych chwil wypełniających moje wspaniałe życie prywatne, poparte jeszcze wspanialszym zawodowym,  w moim wspaniałym mieszkaniu, przy wykonywaniu wszystkich wspaniałych czynności znanych z tefauenowskich seriali.
Fotka nr.1
Boso, w dżinsach typu boyfriend, opierająca się o blat, ze szklanką śnieżnobiałego mleka. Szklanka z limitowanej kolekcji, na pierwszym planie świeżo ścięte piwonie czekające na wstawienie do wazonu. Wazon  z niedostępnej już, niestety, od 40 lat, kolekcjonerskiej linii.
Fotka nr.2
Z książką, nie, wrrrrróć!
Rozpostarta wygodnie na kanapie, oglądam z niewymuszonym zainteresowaniem  najnowsze wydanie niszowej designerskiej gazety, wydawanej w ilości 20 sztuk na cały świat. Książki...albumy ( koniecznie zagraniczne wydania, koniecznie wielkie formaty, niedostępne w Polsce), tak jak w każdym normalnym domu ułożone są w kolorystycznym szyku, na kawowym stoliku, z milimetrową precyzją wobec równoległych krawędzi tegoż.  Zaplanowanym przypadkiem w kadr wchodzi kot, rasowy, kolorystycznie dopasowany do narzuty i artystycznie rozmazany (dynamiczny efekt).
Fotka nr.3
Siedzę w białym szlafroku na krawędzi wanny, w której rośnie już pokrywa pachnącej piany. Całość tchnie świeżością, porannym blaskiem słonecznych promieni wygenerowanych przez rozgrzane do czerwoności reflektory.  W lustrze odbijają się w nieskończoność kolejne naręcza świeżo ciętych kwiatów, najlepiej białych lilii. Baterie łazienkowe lśnią chromowanym blaskiem, rzucając efektowne bliki i podkreślając idealne drapowania ręcznika w dokładnie tym samym odcieniu, co piana, kwiaty i mój szlafrok. Maluję sobie paznokcie na najmodniejszy w sezonie kolor, zamykając tym samym stylistyczną ramę. 
Fotka nr.4
Kadr na salon i fragment kuchni. Nad kuchennym blatem grupa idealnie dobranych stylistycznie przyjaciół, roześmiani zaglądają do garnka w którym właśnie upichciłam najlepsze na świecie danie. W salonie reszta przyjaciół przegląda winylowe płyty lub  z kieliszkami w rękach,  rozrzucona na fotelach i kanapach, robi malowniczy efekt.
Fotka nr.5......

I tak to mniej więcej miało być. Tyle że...od czasu przeprowadzki- a minęło już kilka solidnych tygodni-  nie miałam nawet chwili na to żeby ogarnąć ten cały pierdolnik  który powstaje, gdy próbuje się zapakować trzydziestoletnie życie do kilku kartonów. Bałagan przyprowadzony z poprzedniego lokum pokrywa się narastającym kurzem bieżącym, zarabianie na zaległe rachunki i raty kredytu zjada  90% czasu  na życie i naprawdę nie mam pojęcia, czemu jeszcze zdarza mi się wierzyć w wyreżyserowane historie z gazet. Moim największym marzeniem od kilku miesięcy jest opiłowanie paznokci zamiast ich obgryzania, i pomalowanie choćby bezbarwnym lakierem. O kolorze, wymagającym dwóch warstw nawet nie śmiem myśleć i dziękuję najwyższemu za wynalezienie suchego szamponu oraz porę roku pozwalającą na noszenie czapek i innych nakryć głowy maskujących fatalny stan czupryny.

Gdy zasypiam na materacu rzuconym na podłogę którą sama ułożyłam, gdy chlapię na troszkę krzywo przeze mnie przyklejone płytki, gdy kolejne tabuny kurzokotów przewalają się po schodach które wyszlifowałam, zabejcowałam, zalakierowałam, to trochę mi lepiej i zaczynam  widzieć plusy, maskujące kilka niezaprzeczalnych wad stworzenia i utrzymania własnego domu.  I to nie jest tak, że ciągle narzekam. Są momenty, gdy cieszę się sama sobie ten  nieperfekcyjny świat wyrenderowałam. I biust mi z dumy puchnie, gdy profesjonalny wykonawca na widok zrobionych prac mówi "wooooow" i robi zdjęcia wspomnianej podłogi dla kolegów.

Tylko, do %$@&^%$& nędzy, gdy pogodziłam się już z utratą na rzecz własnego kąta takich drobnych przyjemności jak: jedzenie, kino, książki, ciuchy,  wydepilowane nogi, prywatna opieka medyczna i wakacje, to mój komputer móglby być tak miły i się nie psuć, uniemożliwiając tym samym ściągnięcie i umieszczenie na blogu zdjęć dokumentujących moje bardzo nieperfekcyjne życie.

6 komentarzy:

+li+ pisze...

Zdjęcia boskie!
Tylko lilie mi nie leżą no ale o gustach się nie dyskutuje:)

Ja od kilku tygodni mam pomalowane paznokcie. Na kolor! Dwa razy!:)
Dobrze, że siostra dałam mi lakier bo nie miałabym czasu, żeby iść go kupić:P))

Trzymaj się.



Lola pisze...

Hej, podglądam, podczytuję i wciągam nozdrzami Twoje klimaty, bo fajne. Na pociechę przyznam się, że po roku mieszkania w domu zaczynamy urządzać kuchnię (wcześniej płyta turystyczna i mikrusi równie turystyczny piekarnik), w salonie króluje wiklinowa staaara kanapa 2-osobowa a drzwi wewnętrzne nie wszędzie goszczą i nie wszystkie wykończone. O paznokciach dawno zapomniałam, bo sama odnawiam i przerabiam meble, maluję, szlifuje, szpachluję, zdzieram forniry etc.( w dowolnej kolejności). Inne formy rozpusty wspomniane przez Cię też na razie na boku, ale jestem u siebie, tworzę niedoskonałe jednak moje wnętrza i kroczkami krasnala zmierzam ku wnętrzowej skończoności. A Ty jesteś zuch dziewczę i niech żadne małe niedoskonałości dokonań remontowych nie burzą spokoju, nie mącą samozadowolenia, które Ci się po prostu należy. Pozdro

Lu pisze...

Świetne zdjęcia i post! no i brzmi znajomo ;) Ściągamy dobre fluidy pamiętaj, na końcówce trzeba wyluzować, bo inaczej zwariujesz! Cierpliwości, czasu i odpoczynku!!! Pozdrawiam serdecznie!

Joanna pisze...

Całe szczęście że jeszcze Ci poczucie humoru zostało (śmierć Manekirata - boskie!:)).

Pozostaje tylko powtarzać sobie "i to minie, i to minie..."

Oby jak najszybciej, czego Ci serdecznie życzę

Unknown pisze...

ja po roku mieszkania nawet nie raczyłam skończyć malowania nie mówiąc o odkurzeniu ścian z zeszlifowanego pyłu (brzmi burżujsko, ale finalnie na wszystkim mam wciąż milimetrową warstwę kurzu, nawet tam gdzie ten kurz raz w tygodniu rękawem przetrę). A wnętrza... miało być właśnie tak jak piszesz, jedynie beze mnie w kadrze. No cóż. Może za 10 lat. Przez ten czas być może nauczę się sprzątać na tyle, aby obecnie posiadane sprzęty dotrwały do tego czasu i nie zniszczały pod tą milimetrową warstwą kurzu i innych niedoskonałości o których czasem wstyd pisać, bo pisuar zdecydowanie lepiej wygląda śnieżnobiały.

Maja pisze...

białe pisuary to przeżytek!
I: to minie, to minie, to minie...:) DZIĘKUJĘ WAM wszystkim za legalny doping, Jesteście debeściaki. Spinam poślady i działam dalej, choć na razie muszę sie przerzucić na gliniane tabliczki i młotek, bo kompa czeka dłuższe leczenie. PS. li- tylko wiesz, dbaj o ten lakier, skoro pożyczony. Woskowanie i myjnia ręczna;)