poniedziałek, 15 lipca 2013

Happy ( Design) Days

Wiecie co? 
Na urlopie byłam. Ha! Co prawda znajoma mówi że urlop poniżej 5 dni to popierdułka, a nie prawdziwy wywczas, ale 4 doby totalnej beztroski w rewelacyjnym towarzystwie ( M&J, dziękujemy!)  zrobiły swoje.  
Było byczenie, zwiedzanie w wersji bardziej ambitnej, oraz ścieżka totalnie komercyjna.
Trafiliśmy do Gdyni w momencie w którym odbywał się Open'er i to był totalny przypadek, bo festiwale leżą na szarym końcu wydarzeń które by mnie kręciły - gdzieś obok Dnia Ziemniaka. Wszyscy na nas patrzyli z tego powodu jak na wariatów, na szczęście od czego jest Gdynia Design Days...  Super wymówka, na dodatek szczera, bo choć wystawa mała to pełna 3W-  wrażeń, warsztatów i wykładów. I obiektów które przytuliłabym chętnie, natychmiast. Po pierwsze- biżuteria sensualna Emilii KOHUT.
Interaktywna , współdziałająca z ciałem, wyczuwalna.  Przedłużenie kośćca, pobudzacz nerwów. Czekam z niecierpliwością na moment  gdy obiekty z kolekcji dyplomowej trafią pod moje opuszki, póki co po nocach śni mi się:

Drugi projekt od którego nie mogłam oderwać rąk i nie tylko;)  to Diago- dzieło kuratorów wystawy, czyli grupy TABANDA.. Krzesło poemat. Już kombinuję gdzie by tu je wstawić...


Były jeszcze bajkowo- groteskowe animacje Grupy Smacznego , były dębowe meble warte najcięższego grzechu, czyli WITAMINA D:


Plus wilki , koty, kryształy i sowy, ale o nich będzie nieco później.

Przechodząc do atrakcji z drugiego bieguna- utwierdziłam się w przekonaniu że człowiek po 30 zaczyna się cofać w rozwoju ( ja na pewno). Największą radochę sprawiło mi  przyklejanie nosa do szyb w akwarium morskim. Na szczęście inni równie zainteresowani podwodnym życiem mają nosy co najmniej pół metra niżej;), więc obyło się bez wymiany smarów ustrojowych. Jakie cuda tam były!



Mniej lub bardziej udane, jeszcze raz dziękuję panom modelarzom za ich niesamowitą wyobraźnię, miny ryb równie bezcenne jak nasze:

Codziennie jedliśmy ryby na śniadanie/obiad/ kolację z nadzieją że może trafimy na taką która choć trochę przypominałaby okaz z gipsowej ferajny,  niestety się nie udało. 

Było też plażowanie w wersji hard- spragnieni słońca, natury, piwa ( niekoniecznie w tej kolejności) pierwszy dzień przeleżeliśmy na rozgrzanym do czerwoności sopockim piachu, drugi- na plaży w Gdyni,
a później dosmażyliśmy tyły na półwyspie podczas spontanicznej wycieczki z Maliną i Bardzo Znanym Perkusistą.


Dzięki temu przez moje pośladki przebiega najostrzejsza linia brzegowa na całym wybrzeżu, a D zrzuca skórę na potęgę. Wyjazd zaliczamy do tych bardzo udanych.


2 komentarze:

dee pisze...

Krzesła świetne!
Ciekawe odbicie w okularach :)

Maja pisze...

A tak się D odbiło....;) Krzesła zaiste super, jedyne o co się martwię- że tyłek się na nich troszkę poci. Ale tylko troszkę, więc naprawdę warte grzechu