Wiecie co?
Na urlopie byłam. Ha! Co prawda znajoma mówi że urlop poniżej 5 dni to popierdułka, a nie prawdziwy wywczas, ale 4 doby totalnej beztroski w rewelacyjnym towarzystwie ( M&J, dziękujemy!) zrobiły swoje.
Było byczenie, zwiedzanie w wersji bardziej ambitnej, oraz ścieżka totalnie komercyjna.
Trafiliśmy do Gdyni w momencie w którym odbywał się Open'er i to był totalny przypadek, bo festiwale leżą na szarym końcu wydarzeń które by mnie kręciły - gdzieś obok Dnia Ziemniaka. Wszyscy na nas patrzyli z tego powodu jak na wariatów, na szczęście od czego jest Gdynia Design Days... Super wymówka, na dodatek szczera, bo choć wystawa mała to pełna 3W- wrażeń, warsztatów i wykładów. I obiektów które przytuliłabym chętnie, natychmiast. Po pierwsze- biżuteria sensualna Emilii KOHUT.
Interaktywna , współdziałająca z ciałem, wyczuwalna. Przedłużenie kośćca, pobudzacz nerwów. Czekam z niecierpliwością na moment gdy obiekty z kolekcji dyplomowej trafią pod moje opuszki, póki co po nocach śni mi się:
Drugi projekt od którego nie mogłam oderwać rąk i nie tylko;) to Diago- dzieło kuratorów wystawy, czyli grupy TABANDA.. Krzesło poemat. Już kombinuję gdzie by tu je wstawić...
Były jeszcze bajkowo- groteskowe animacje Grupy Smacznego , były dębowe meble warte najcięższego grzechu, czyli WITAMINA D:
Plus wilki , koty, kryształy i sowy, ale o nich będzie nieco później.
Przechodząc do atrakcji z drugiego bieguna- utwierdziłam się w przekonaniu że człowiek po 30 zaczyna się cofać w rozwoju ( ja na pewno). Największą radochę sprawiło mi przyklejanie nosa do szyb w akwarium morskim. Na szczęście inni równie zainteresowani podwodnym życiem mają nosy co najmniej pół metra niżej;), więc obyło się bez wymiany smarów ustrojowych. Jakie cuda tam były!
Mniej lub bardziej udane, jeszcze raz dziękuję panom modelarzom za ich niesamowitą wyobraźnię, miny ryb równie bezcenne jak nasze:
Codziennie jedliśmy ryby na śniadanie/obiad/ kolację z nadzieją że może trafimy na taką która choć trochę przypominałaby okaz z gipsowej ferajny, niestety się nie udało.
Było też plażowanie w wersji hard- spragnieni słońca, natury, piwa (
niekoniecznie w tej kolejności) pierwszy dzień przeleżeliśmy na
rozgrzanym do czerwoności sopockim piachu, drugi- na plaży w Gdyni,
a później dosmażyliśmy tyły na półwyspie podczas spontanicznej wycieczki z Maliną i Bardzo Znanym Perkusistą.
Dzięki temu przez moje pośladki przebiega najostrzejsza linia brzegowa na całym wybrzeżu, a D zrzuca skórę na potęgę. Wyjazd zaliczamy do tych bardzo udanych.
2 komentarze:
Krzesła świetne!
Ciekawe odbicie w okularach :)
A tak się D odbiło....;) Krzesła zaiste super, jedyne o co się martwię- że tyłek się na nich troszkę poci. Ale tylko troszkę, więc naprawdę warte grzechu
Prześlij komentarz