środa, 2 stycznia 2013

139. Światłość Wam niosę, czyli jak opylić całe oswietlenie w domu za...

Za 400zł.



 Wpis będzie trochę autoterapeutyczny-  w ramach rehabilitacji Sylwestrowej. D stwierdził że te moje wpadki i gafy zaczynają już go nudzić. Cóż, staram się jak mogę ale repertuar jakoś nie chce się wyczerpać..więc skoro z lampami mi wyszło i niejaki sukces jest....

W tym roku postanowiłam zbojkotować sylwestra, którego uważam osobiście za najdurniejszą imprezę i zakopać się w piżamie przed telewizorem.  30 grudnia przeczytałam jednak na Pudelku że telewizyjne show ma uświetnić  Maryla tańcząca Gangnam Style i wizja ta natychmiast przywróciła mi chęć do wyjścia. Nawet gdyby przez przypadek telewizor na imprezie był włączony, istniała szansa że tego już nie zajarzę.
Wyciągnęłam z szafy  jedyną stosowną na tę okazję kreację, czyli sukienkę z sądem ostatecznym, rozpoczynając tym samy ciąg scen dantejskich. Podczas przymiarki stwierdziłam że przy smaganych żywym ogniem diabłach jestem trochę blada więc podczas zakupów nabyłam samoopalacz. Wróciliśmy do domu, posmarowałam się raz, wypiliśmy piwo albo trzy, posmarowałam się drugi raz i padłam do wyra.
Wczesnym sylwestrowym rankiem około południa;) ja rozpoczęłam dzień dzikim wrzaskiem, D dzikim chichotem.Wyglądałam jak pomarańczowa zebra. Natychmiast odpaliłam kompa i nim woda na herbatę zdążyła się zagrzać, ja już byłam wysmarowana po całej długości cytryną. Razem z pestkami, dla ścisłości. Później przetestowałam wszystkie znalezione w internecie metody na pozbycie się plam od samoopalacza, tj:
- peeling
- zmywacz do paznokci
- peeling z cukru i cytryny
- krem nivea
- peeling z kawy mielonej
- tarcie się zmywakiem kuchennym namoczonym wodą utlenioną
- peeling z kwasku cytrynowego.

Oczywiście, oprócz tego że zrobiłam się cała czerwona, skóra piekła mnie jak cholera i stanowiłam teraz połączenie pomarańczowej zebry z podsmażanym na ognisku Indianinem, poprawy nie było.
D chciał uratować sytuację nieśmiało pytając jaką koszulę ma kupić, żeby do mnie pasować i tym samym przelał czarę goryczy...nawrzeszczałam mu że najlepiej taką w plamy.
I zaczełam się sama z siebie śmiać. Dorzuciłam do pomarańczowej mgławicy kilo złotej biżuterii, zrobiłam najczarniejsze oko w historii, obkleiliśmy się solidarnie sztucznymi tatuażami i samoopalacz nieco zbladł. Podsumowując - Drodzy Państwo, jeśli kiedyś przesadzicie z samoopalaczem jedyne co mogę polecić to urlop lub wychodzenie po zmroku. Domowe sposoby na wywabienie próżności w smarze można sobie wsadzić w d..ę.

Nie polecałabym natomiast wsadzania w tą część ciała przenośnych opraw garażowych. Po pierwsze dlatego że są dość duże i rozszerzają się u podstawy, po drugie- są idealnym rozwiązaniem dla osób które nie śpią na kasie ( a już tym bardziej dla tych, którzy ją wydają na samoopalacze). Pomysł nie nowy, ale się sprawdza i po słoniu stanowi drugą "wow" pozycję w naszym domu. Goście najpierw biegną z wywieszonym językiem do słonia, a później wypytują ile kosztowały te zarąbiste lampy i skąd były sprowadzane. Chyba zacznę opowiadać że płaciłam po tysiaku za sztukę, bo niedługo wszyscy będą mieli identyczne.
Garażowe przenośne oprawy to jedna z tych nielicznych rzeczy, co do których nie zmieniłam zdania od początku remontu, tj. od lat kilku. Mając w pamięci przerzucenie kuchni na drugi koniec mieszkania wydaje się to niezłym wyczynem ;).


Przepis na lampę-taniochę  jest bardzo prosty.
Wystarczy Tata;). Rodziciel opitolił kable, poskręcał te druciki co się je tam skręca i jeszcze wpadł na genialny pomysł, z czego zrobić osłonki na kable. Straszny mieliśmy z tym problem- przez kilka tygodni cała rodzina była zaangażowana w poszukiwanie idealnej przykrywki, czyli tzw. alibi dla światła;).
Były próby z pojemniczkami po serkach, nakrętkami słoików itp. aż w końcu Tata przyniósł do domu czarne puszki elektryczne. Ot, genialne.
Gdzie, skąd, jak?
Oprawy warsztatowe można kupić właściwie w każdym markecie budowlanym. Są różne "odmiany"- w koszyczkach plastikowych, metalowych, czarne i pomarańczowe. Ja wybrałam czarne z metalowym koszyczkiem, najbardziej przypominają tradycyjne górnicze lampy. No i mają szklaną osłonkę- słoik, który zarys żarówki niby maskuje, a jednak nie .
Lubię te lampy w dzień, kiedy słoiki filtrują światło i wieczorem, gdy tworzą na suficie słoneczka (chociaż tak naprawdę pierwsze skojarzenie miałam z boskimi promieniami rodem z "Jezu, ufam Tobie";).

A najbardziej lubię jedną taką, której nie pozwoliłam obciąć. W ciągu dnia wisi zamotana pod sufitem, wieczorem zjeżdża na dół jak pająk.

Fajne jest też to, że górne oświetlenie pasuje idealnie do kinkietów za 12zł, którymi oblecieliśmy łazienkę i całą klatkę schodową. Ale to już zupełnie inna historia...


1 komentarz:

lasche pisze...

no dobra ...przyznaję się ...zwiedziłam cały cholerny internet szukając puszki elektrycznej w drucianej oprawce i co? i pstro. Wygląda na to, że wsadzę jednak żarówy do słoika :(