środa, 11 lutego 2015

8 bitów sztuki

ADAM LISTER, "La Grande Jatte", oryginał Georges Seurat
Kto miał Atari? Ja miałam. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie czy służył do czegokolwiek innego poza graniem w historyjki minimalnie bardziej rozwinięte niż "Zając i jajka", ale pamiętam że granie na Atari było naprawdę dużym wydarzeniem w życiu każdego młodego człowieka. W tamtych czasach, bo dziś dzieciaki raczej jarają się nowymi aplikacjami, seksem w krzakach i robieniem sweet foci. Mi zbieranie jajek w zupełności wystarczało. 


Gry były na kasetach, które wgrywało się ponad godzinę. Jedna gra szła szybciej,  około 40 minut, pod warunkiem, że nikt nie trzasnął drzwiami albo nie przeszedł przez pokój. Pod wpływem najmniejszego ruchu proces szedł się....nie wgrywać i wszystko trzeba było zaczynać od początku. Miałyśmy z Sis system układania tej...ee....wgrywarki? ( jak to się w ogóle nazywało?)  na specjalnie w tym celu spreparowanym gnieździe z książek i ubrań, ale i tak wiele prób kończyło się głębokim westchnieniem zawiedzionych dziecięcych marzeń ( u mnie) i rykiem ( u Siostry, która nie miała najmniejszych problemów z okazywaniem uczuć). Czasem jednak się udawało i można było w roli policjanta rozpocząć szaleńczy pościg , lub zwiewać z zajumanym towarem, jeśli trafiła nam się rola złodzieja. Ogólnie lepiej było być złodziejem- miał fajniejsze trasy, lepsze akcesoria i był szybszy. Jako osoba nostalgiczna powinnam docenić fakt, że przez ponad 20 lat absolutnie nic się  w tej kwestii nie zmieniło.

Ciepło wspominam też czasy, gdy umiałam wykorzystać 100% możliwości komputera. Obecnie zdarza mi się mieć problemy z otworzeniem niektórych, o włączeniu nie wspominając, więc czasy 8-bitowej grafiki darzę naprawdę wielkim sentymentem. To raz.
Dwa, uwielbiam nowoczesne interpretacje mniej lub bardziej klasycznych dzieł sztuki. Wiem że to trochę tandetne, i trochę nie fair żeby tak się wozić na słynnych plecach, ale co poradzić...Mistrzom chyba już nie ubędzie chwały, a współczesna popkultura musi mieć co żreć. 

ADAM LISTER, "Ostatnia wieczerza", oryginał Leonardo da Vinci
W momencie w którym zobaczyłam prace Adama Listera wiedziałam że będzie to długa i piękna, choć niestety jednostronna przyjaźń. Oprócz oczywistego wabika jakim są tematy jego (choć tak właściwie, to nie jego) prac, Lister zaskoczył mnie opanowaniem i nieoczywistym wyborem techniki malarskiej. Akwarela prosta nie jest, jak każdy wie. Mam nawet swoją teorię na temat tego, dlaczego tylu Polaków jest plastycznie ułomna i tak, wiąże się to z tym, że pierwszymi farbami jakie dziecko dostaje do ręki zazwyczaj są akwarele. Które się rozpływają, kiepsko mieszają, nie kryją, nie pozwalają na poprawki i robią te straszne babole na tanim papierze. Nie dziwota zatem, że po takich przeżyciach większość dzieci oddaje się karierze sportowej, naukowej, lub po prostu nic nie robi. W końcu lepiej nie robić nic, niż robić coś źle akwarelą. 

Sama do tej techniki podchodzę tak jak pani w pierwszej polskiej reklamie; z nutką nieśmiałości, choć miałam w życiu taki okres (ups), gdy akwarele bardzo polubiłam. To było w czasach szkolnych, gdy jeździliśmy na plenery, z których mieliśmy wrócić z określoną ilością prac. A na malowanie których czasu nie mieliśmy, bo wiadomo że na plenerach robi się zupełnie co innego. Trzeba było sobie jakoś radzić, więc wieczorami strzelaliśmy pamięciówy pejzaży na długich kawałkach papieru i nim wyschły, przyciskaliśmy je drugą warstwą. Te odbite podmalowywało się w trochę inny sposób i voila, taka promocja, dwa w cenie jednego. Akwarele sprawdzały się w tej roli znakomicie, natomiast pod żadnym pozorem nie polecam olei! Kolega wrócił z prawdziwym dziełem 2 w 1, do tej pory nie rozdzielonym. Na dodatek nikt już nie pamięta co jest w środku...

ADAM LISTER "Nighthawks", oryginał Edward Hopper
Na szczęście Adam Lister z akwarelą radzi sobie świetnie, używając jej jako medium zupełnie nowoczesnego. Technika z natury ekspresyjna, pełna przypadkowości, w zgeometryzowanych aplach daje zaskakujący efekt, a naśladownictwo dawnych mistrzów przestaje być nachalne i zyskuje nową jakość. Jak on to robi? Nie wiem, i chyba wolę nie wiedzieć, bo na samą myśl o dupogodzinach które musiałabym poświęcić na osiągnięcie choćby przybliżonego efektu robi mi się słabo. Wolę popatrzeć i uśmiechnąć się pod wąsem, bo, przyznacie- to bardzo wesołe prace są. 

A teraz pozwólcie że skończę, bo za 2h 49min zaczyna się Tłusty Czwartek i nie jestem w stanie myśleć już o niczym innym. 

PS. Publikacja wpisu nastąpiła z lekkim 24h obsunięciem, ale wierzę że mnie zrozumiecie i wybaczycie - wczoraj byłam bardzo zajęta, kupowałam buty.  Każdy sąd by mnie uniewinnił.

2 komentarze:

sandrynka pisze...

hihihihihi:) ależ się uśmiałam z samego rana, dziękuję za ten mega dowcipny tekst, uwielbiam:)

ach, te czasy - dlaczego one minęły...

świetne prace!

Maja pisze...

Na zdrowie!