piątek, 15 lipca 2011

Piętnaście mgnień

Czerwieni.
Po położeniu wełny przyszedł czas na ściany. I sufity. 
Stelaże pod pod płyty k-g kręcił tata, płyty kręciliśmy razem, zacierałam ja. Ubaw po pachy że tak powiem, biorąc pod uwagę że w naszym domu nie ma ani jednego kąta prostego i do czegoś musieliśmy równać. Tylko do czego? Jedyna prosta ściana niczego się nie trzymała, a już najmniej kątów, więc odpadła w przebiegach. Reszta pofalowana jak gazeta nad morzem. Na dodatek płyty okazały się tak ciężkie, że nie byliśmy we dwójkę w stanie ich montować więc dopadła nas totalna niemoc.
Wtedy do akcji wkroczyły GADŻETY.
Gadżet pierwszy- maszyna do podnoszenia płyt. Genialne urządzenie, dzięki któremu jedna osoba spokojnie da sobie radę i nic nie musi dźwigać. Znalezione przez Tatę w internecie.

maszyna toto czerwone; na ,,ramionach" kładzie się płytę, kręci  korbką i płyta podjeżdża do wymaganej wysokości, gotowa do przykręcenia
Gadżet drugi- laserowe poziomice. Skuteczne, zapewniły radochę kotu na 10min, dla mnie na cały tydzień;).Czerwone okulary rządzą, polecam każdemu- zupełnie inny świat.
Wyrysowałam (a właściwe wystrzelałam ) sobie zarysy wszystkich pomieszczeń i co? No co mogłam zrobić gdy już instalacje i odprowadzenia były zrobione, ściany zaklepane, materiał kupiony....
Zmieniłam plan mieszkania. 
Uuuuuuuwielbiam dramatyczne zwroty akcji!

buciki oczywiście pod kolor

Brak komentarzy: