Poszłam i tyle mnie widzieli!
A to było tak...Wracając z Azylu musieliśmy jakoś odreagować. Skręciliśmy w boczną dróżkę i...:) w przeciągu sekundy zapomniałam o tym, że zimno, że kurtka cienka i rękawiczek nie ma. Gdy znalazłam ślady lisich łapek po prostu pobiegłam przed siebie- i trafiłam na zagajnik, który wyglądał jak z baśni. Stałam z rozdziawioną japą kilka minut i gdyby było lato, pewnie zdążyłaby tam zamieszkać kilkupokoleniowa rodzina much. Chociaż nie wiem, czy latem bym się tak rozdziawiła.... Na szczęście mamy zimę.
Przeczołgałam siebie i D. po tym lesie do pierwszego odmrożenia, ale było warto; chyba nigdy nie zrobiłam tylu zdjęć w tak krótkim czasie. Przypomniały mi się też lata wczesnej młodości...gdy z wakacji regularnie wracałam trupio blada, bo przez dwa miesiące siedziałam w lesie i z uporem maniaka budowałam szałasy. Później targałam do nich tony tony książek i spędzałam tak całe lato- wymoknięta, pogryziona przez komary, z wyimaginowanymi przyjaciółmi. Patrząc na to z perspektywy czasu, bardzo dziękuję Rodzicom za wyrozumiałość....ja bym była przerażona mając takiego wampirycznego potomka.
Ostatnie miesiące nie sprzyjały smakowaniu codzienności. Teraz TO wróciło i właściwie każde wyjście z domu wiąże się z wielką przygodą, choćby miało oznaczać zlizywanie śniegu z gałęzi. Dajcie mi patyk, będę szczęśliwa! Urlop czyni cuda, jeszcze przed świętami;)
A zagajnik czeka na wielkoformatowy wydruk i zawiśnie nad łóżkiem. Będzie już totalnie jak w namiocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz