Wiele w życiu (stylistycznych) zawirowań przeżyłam.

Najpierw pokochałam minimalizm w najbardziej radykalnej formie, by za chwilę znienawidzić go za bezduszność i brak charakteru. Tuż po nim urzekły mnie surowe, niepokorne lofty i były numerem 1- do czasu...po nich przyszły wnętrza w stylu skandynawskim i zakurzone ściany okazały się passe, ale już czuję pod skórą że za głęboko wpadłam w te słodkie, niewinne klimaty Dzieci z Bullerbyn i szukam znów  loftowej szorstkości. Takiego prawdziwego BRUTALA:)

Wobec tak "sprecyzowanego" gustu i "jednolitej" wizji własnej stwierdziłam że trudno, konsekwencja nie jest moją mocną stroną; nie chcę być nieszczęśliwą projektantką w ładnym mieszkaniu- wolę być szczęśliwa w mieszkaniu całkiem porąbanym:). Zawód w tym przypadku nie obowiązuje, będę tym szewcem co bez butów chodzi bo podoba mi się zbyt wiele różnych rzeczy i walka z góry jest skazana na porażkę. "Wyżej d... nie podskoczysz", jak to mawia moja zacna przyjaciółka i w tym przypadku powiedzenie sprawdza się w 100%. Jak się znudzi to się przemaluje, przerobi, wymieni- mieszkania przecież są do życia, do zabawy, a nie czczenia egzotycznej podłogi i meblościanki.
Filozofia ,,śmieciowa" bardzo mi w tym myśleniu pomaga, a do tego idealnie wpisuje się w stylistykę gdzieś po środku;)- między loftem, minimalizmem i skandynawskim tiruriru. Z barokiem i cyrkiem po bokach.

Dziś po kilku miesiącach słodkich racuchów z cukrem pudrem znów mam apetyt na coś większego, więc polecam  projekt studia Erpicum & Partners.  Stylizacja konkretna jak schabowy z puszystym puree podanym na 600 metrach kwadratowych. Raz proszę!

A TU mój ulubiony koncept belgijskich projektantów z Erpicum. Poezja.